Rozdział 2



         Przez całą drogę do Shake’s Land Justin wpatrywał się w czubek własnych butów, a ja za szybą podziwiałam widoki. Aż w końcu samochód zatrzymał się a my wysiedliśmy. Oczywiście Justin na początku się ociągał, ale wzięłam go pod łokieć i zapewniłam Henry’go że wszystko jest okej.
         W restauracji było bardzo mało osób. O tej porze dnia wszyscy są w szkole, oczywiście z wyjątkiem mnie. Grace napisała mi fałszywe zwolnienie, żebym mogła spełnić swoje marzenie. I oto jak je spełniam siedząc Bieberem, który jest jak tykająca bomba zegarowa, mogąca w każdej chwili wybuchnąć… płaczem.
         - Jaki chcesz? – spytałam go, a on nie podnosząc głowy odpowiedział.
         - Co?
         - Jaki koktajl? – powtórzyłam pytanie, nieco precyzyjniej.
         - Żaden. – mruknął. – Chce… chce.. Shirley! – zawył głośniej i wybuchł płaczem. Oparł głowę o blat stołu i podparł się rękami. Płakał tak głośno, raz po raz wołając imię swojej zmarłej dziewczyny, że wszyscy klienci spoglądali na nas jedni z zaciekawieniem, a drudzy ze współczuciem.
         - Justin… - mruknęłam onieśmielona jego zachowaniem. Lekko dotknęłam jego ramienia. – Weź się w garść. Chłopaki nie płaczą.
         Na te słowa on jeszcze bardziej zawył. Nie miałam pojęcia co robić. Zdezorientowana rozglądałam się dookoła szukając pomocy w innych ludziach, ale oni tylko się gapili na Biebera i nic. Nikt nawet nie próbował go wesprzeć.
         Cała czerwona na twarzy zaczęłam głaskać miękkie włosy Justina.
         - Cii.. – szepnęłam. – Już wszystko w porządku. – powiedziałam trochę głośniej nie przestając głaskać go. – Przepraszam, że cię wyciągnęłam z domu. Zaraz pójdę po Henry’ego.
         Wstałam i już miałam zamiar iść po ochroniarza chłopaka, kiedy Jus chwycił moją rękę i pociągnął do siebie.
         - Nie idź. – powiedział cicho. – Chce bananowo-czekoladowy koktajl.
         - Naprawdę? – spojrzałam na niego zaskoczona. – To mój ulubiony.
         Po raz pierwszy na twarzy chłopaka pojawił się blady uśmiech, ale nie minęły trzy sekundy jak zniknął. Kiwnęłam twierdząco głową, po czym podeszłam do lady i złożyłam zamówienie.
         - Dwa bananowo-czekoladowe koktajle. – powiedziałam.
         Dziewczyna nie przestając gapić się na Biebera zapisała zamówienie i rzuciła do innej kobiety aby ta robiła nasze zamówienie. Wróciłam do stolika. Usiadłam niepewnie na krześle. Justin patrzył ze smutkiem w oczach w przestrzeń.
         - No więc… pewnie się zastanawiasz się kim w ogóle jestem i czego od ciebie chcę. Przecież widzisz mnie pierwszy raz na oczy, a ja już cię wyciągam do jakiejś restauracji. – mówiłam szybko ze zdenerwowania, ale Justin nie odpowiedział. – No dobra, nie interesuje cię to, więc przejdę do konkretów.
         - Chcesz autograf dla przyjaciółki? – mruknął patrząc na mnie ozięble.
         - C-Co ? – wykrztusiłam zaskoczona jego nagłą zmianą humoru.
         - Dlatego się tak wysiliłaś nie? Daj spokój, przejrzałem Cię. Wy wszystkie tak robicie. Nie cofniecie się przed niczym, żeby zdobyć mój autograf, czy upokarzające zdjęcie. – warknął i wstał gwałtownie.
         Nie zdążyłam go zatrzymać, ponieważ tak mnie zaskoczył że stałam jak wryta gapiąc się jak wybiega z restauracji, wsiada do samochodu i odjeżdża razem z Henrym.
         Brawo Evelyn. Dzięki Grace. Obie jesteście do bani.
         Kelnerka właśnie niosła nasze zamówienie, a kiedy zobaczyła że jestem sama znieruchomiała.
         - W porządku. Nie musisz płacić, tamto państwo złożyło takie samo zamówienie, więc im dam. – powiedziała kobieta do mnie i mrugnęła znacząco.
         - Dziękuję. – szepnęłam zawstydzona i wyszłam.
         Przede mną jeszcze spora część miasta do pokonania, aby wrócić do domu. Wiedziałam, że coś pójdzie nie tak. A mówią, żeby spełniać swoje marzenia ale jak? Jak, kiedy ono mi ucieka? Po prostu wymyka mi się z rąk.
         Poczekaj na nie. Ono samo do Ciebie przyjdzie.
         Do domu wróciłam wieczorem. Dziadziu jak zwykle spał na kanapie z rozdziawioną buzią, a w ręce trzymał gazetę. Podeszłam do niego i wyjęłam mu ją z ręki, po czym odłożyłam na stół. Wzięłam z szafy koc i przykryłam nim dziadzia. Cmoknęłam go lekko w czoło po czym udałam się do swojego pokoju.
         Umyłam się i w cieplutkiej piżamce usiadłam na parapecie okna własnego pokoju. Spojrzałam na zdjęcie rodziców, stojące na biurku. Oboje uśmiechali się szeroko do aparatu a mama na rękach trzymała mnie. To było jedyne moje zdjęcie z nimi. Oboje zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam niecały roczek. Czasami za nimi tęskniłam i zastanawiałam się jakby to było, gdyby oni żyli. Ale to przeszłość. Przecież w ogóle ich nie znałam, ale mimo to kochałam.
         Od dnia wypadku opiekował się mną dziadek, który jako jedyny został przy życiu. Babcia zmarła przed moimi narodzinami, a reszta rodziny mieszka w Kanadzie natomiast my mieszkamy obecnie w Anglii, w Londynie, moim rodzinnym mieście.
         Chwilę patrzyłam się na pełnię księżyca wciąż rozmyślając o moim dzisiejszym spotkaniu ze słynnym Justinem Bieberem. Byłam głupia, mając nadzieję że się uda. Cóż… widocznie będę musiała zająć się czymś innym.
         Wróciłam do łóżka i położyłam się na nim gapiąc tempo w sufit. Nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z lewej strony na drugą, liczyłam baranki, starałam się przywołać jakiś miły obraz ale jedyne co czułam to pustka. Dopiero koło pierwszej w nocy moje powieki stały się ciężkie i zaczęły powoli opadać.
         Rano obudził mnie dzwonek Two Door Cinema. Wyłączyłam go za pierwszym razem i niechętnie podniosłam się, ziewając przy tym potężnie. Wstałam z łóżka i zaczęłam się ubierać w jasno dżinsowe rurki oraz białą bluzkę w rozmiarze XL. Może była za duża, ale za to jaka wygodna!
         Zbiegłam na dół do kuchni, gdzie czekała na mnie Grace wesoło gawędząca z moim dziadziem. Uśmiechnęłam się na ten widok i weszłam do środka tym samym zwracając ich uwagę na siebie.
         - No i jak ci poszło? – zapytała Grace z nieukrywanym entuzjazmem.
         - Evelyn gdzie ty się włóczysz nocami? Martwiłem się. –powiedział dziadziu.
         - Wiem. Przepraszam dziadziu to się nie powtórzy. – obiecałam ze skruchą w głosie.
         - No iii ? – spytała ponownie moja przyjaciółka, wyraźnie nie mogąc się doczekać odpowiedzi. Spochmurniałam.
         - Tak jak mówiłam, nie udało się. – mruknęłam niezadowolona i usiadłam przy stole.
         - Robić ci śniadanie ? – spytał staruszek a ja tylko wymusiłam sztuczny uśmiech i ruchem głowy powiedziałam „nie”.
         - Jak to się nie udało ?! – Grace niemal piszczała.
         - No po prostu… - mruknęłam. – Nie chcę o tym teraz mówić. Lepiej chodźmy do szkoły.
         - Jasne. Do widzenia panu. – pożegnała się dziewczyna a ja zrobiłam to samo.
         W przedpokoju ubrałam buty i wyszłyśmy z domu. Przez pierwsze pięć minut żadna z nas się nie odezwała. Ja nie miałam ochoty dążyć do tego tematu, ale widziałam jak Grace niemal rozsadza od zadania mi chociażby jednego pytania związanego z wczorajszą wizytą u Bieberów.
          Zerknęłam na nią i zobaczyłam jak nerwowo błądzi wzrokiem, byleby nie na mnie. Westchnęłam głośno i wzruszyłam ramionami.
         - Pytaj. – nie czekałam długo.
         - Co poszło nie tak? On nie chciał się spotkać? Miałaś jakieś kłopoty z jego ochroniarzem, albo matką? A może od razu cię spławił? – powiedziała Grace na jednym wydechu.
         - No więc. Udało mi się go wyciągnąć do naszej ulubionej restauracji…
         - Ale.. ? – dziewczyna patrzyła na mnie wyczekująco.
         - Ale kiedy już zamówiłam dwa koktajle on nagle wybuchł, że pewnie robię to tylko dlatego żeby zdobyć jego autograf dla przyjaciółki. – westchnęłam.
         - Oh! Przepraszam Cię, nie wiedziałam że przeze mnie może się wściec… - zaczęła paplać Grace, ale ja machnęłam ręką.
         - Nic takiego nie powiedziałam. Nic o żadnym autografie, nawet nie dał mi dojść do słowa. Mój „plan” zna tylko jego ochroniarz z którym chwilę rozmawiałam. – wyburczałam pod nosem. – Ale koniec z tym. Daję sobie spokój z Bieberem. Po prostu zajmę się czymś innym…
         - Nie! Tego nie można tak zostawić! – uparła się moja przyjaciółka.- Ja wiem, że kiedy tylko się o tym dowie ktoś sama nie wiem.. może jeden z jego przyjaciół to na pewno przekonają Justina!
         - Grace proszę nie rozmawiajmy o tym… - jęknęłam. – Teraz muszę się przejmować kartkówką z biologii.
         - Kartkówka z biologii? O nie! Kompletnie o niej zapomniałam. Ale ty umiesz? – pokręciłam przecząco głową.
         - Coś tam wymyślę.
         - Dobra, to ja zrobię ściągi. – postanowiła Grace, taka którą znam.
         Dotarłyśmy do budynku. Był naprawdę duży i do tego czteropiętrowy z krytym basenem oraz różnymi boiskami na zewnątrz oraz pod dachem. Typowa amerykańska szkoła, skrzywiłam się.
         - To ja lecę, mam teraz hiszpański. – powiedziała Grace i ruszyła w tłum innych uczniów. Westchnęłam i skierowałam się do mojej szafki.
         Otworzyłam ją a z niej wypadła ulotka informująca o jakiejś nowej kapeli w mieście. Zgniotłam ulotkę i wrzuciłam do kosza, który stał tuż na rogu.
         - Hej, hej, hej mała! Tego się nie wyrzuca! – zawołał Jake O’Connor, szkolny gwiazdor.
         - Ah, powinnam się czuć zaszczycona, że jego wielka wysokość się do mnie odezwała. – prychnęłam pod nosem i odwróciłam się na pięcie, chcąc odejść, ale chłopak przytrzymał mnie za łokieć. – Puszczaj idioto, to boli! – syknęłam.
         - Nie pogrywaj sobie ze mną. – warknął Jake spoglądając mi w oczy. Ciskał z nich pioruny, które miały za zadanie zabić mnie na miejscu. Wyrwałam się z jego uścisku i cofnęłam do tyłu.
         - Palant. – rzuciłam i szybko pobiegłam przed siebie, omal się nie wywracając.
         Zadzwonił dzwonek a ja zdyszana dobiegłam do sali matematycznej. Zmęczona opadłam na ławkę przy oknie i nie zwracając uwagi na to, że nauczyciel już wszedł do klasy oparłam się o łokcie na stoliku. Gapiłam się w „krajobraz” za oknem. Jakaś para nastolatków właśnie zwiewała z lekcji, dalej grupka chłopaków dopalała jonity a inna dziewczyna biegła na lekcje po drodze potykając się o własne nogi, co wzbudzało śmiech wielu rówieśników stojący dookoła niej.
         Westchnęłam.
         - Przeszkadzam ci Flatts? – usłyszałam tuż przy swoim uchu. Niepewnie podniosłam wzrok zauważając nauczyciela pochylającego się nade mną. Skuliłam się w miejscu. – Mam cię posłać do dyrektora, czy będziesz w końcu uważać?
         - Będę uważać. – wymamrotałam bardziej wciskając się w ławkę. Za mną rozległ się szyderczy śmiech.
         - Manson uważaj, żebyś ty zaraz nie wylądował u dyrektora. – powiedział groźnie mężczyzna. – A teraz wróćmy do lekcji. Na czym to ja… ah tak!
         W porze lanchu sama poszłam do małej restauracji naprzeciwko naszej szkoły, tym razem bez Grace, ponieważ ona musiała pilnie porozmawiać z jakimś nauczycielem od anglika. W drzwiach rozejrzałam się za wolnym miejscem. Zauważyłam je daleko w kącie, przy oknie. Usiadłam tam, a torbę rzuciłam na podłogę.
         - Podać coś? – spytała kelnerka.
         - Em, sok marchwiowy i sałatkę z tuńczyka. – powiedziałam lekko się do niej uśmiechając.
         - Zdrowa żywność. – powiedziała kobieta odwzajemniając uśmiech.
         - Dokładnie tak. –potwierdziłam. Kelnerka zapisała zamówienie i podeszła do kolejnych klientów.
         Ja wyciągnęłam z torby mój brudnopis oraz długopis. Zamyśliłam się chwilę, a później zaczęłam pisać natchniona.
         - Słyszałem, że pilnie chciałaś porozmawiać z Justinem. – powiedział ktoś siedzący przede mną.
         Byłam tak zaskoczona, że niemal wrzasnęłam na całą restaurację. Podskoczyłam w miejscu, a moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.


Od autorki:
Dość długo tu nie dodawałam, ponieważ nie miałam pojęcia jaki szablon ustawić, aż w końcu zobaczyłam taki świetny na stronie szablonownica.blogspot.com i musiałam zmienić bohaterów, przepraszam was za to! A jeśli czytacie moje wypociny to dajcie jakiś znak, będzie mi naprawdę miło :)