Przez
całą drogę do Shake’s Land Justin wpatrywał się w czubek własnych butów, a ja
za szybą podziwiałam widoki. Aż w końcu samochód zatrzymał się a my
wysiedliśmy. Oczywiście Justin na początku się ociągał, ale wzięłam go pod
łokieć i zapewniłam Henry’go że wszystko jest okej.
W
restauracji było bardzo mało osób. O tej porze dnia wszyscy są w szkole,
oczywiście z wyjątkiem mnie. Grace napisała mi fałszywe zwolnienie, żebym mogła
spełnić swoje marzenie. I oto jak je spełniam siedząc Bieberem, który jest jak
tykająca bomba zegarowa, mogąca w każdej chwili wybuchnąć… płaczem.
-
Jaki chcesz? – spytałam go, a on nie podnosząc głowy odpowiedział.
-
Co?
-
Jaki koktajl? – powtórzyłam pytanie, nieco precyzyjniej.
-
Żaden. – mruknął. – Chce… chce.. Shirley! – zawył głośniej i wybuchł płaczem.
Oparł głowę o blat stołu i podparł się rękami. Płakał tak głośno, raz po raz
wołając imię swojej zmarłej dziewczyny, że wszyscy klienci spoglądali na nas
jedni z zaciekawieniem, a drudzy ze współczuciem.
-
Justin… - mruknęłam onieśmielona jego zachowaniem. Lekko dotknęłam jego
ramienia. – Weź się w garść. Chłopaki nie płaczą.
Na
te słowa on jeszcze bardziej zawył. Nie miałam pojęcia co robić.
Zdezorientowana rozglądałam się dookoła szukając pomocy w innych ludziach, ale
oni tylko się gapili na Biebera i nic. Nikt nawet nie próbował go wesprzeć.
Cała
czerwona na twarzy zaczęłam głaskać miękkie włosy Justina.
-
Cii.. – szepnęłam. – Już wszystko w porządku. – powiedziałam trochę głośniej
nie przestając głaskać go. – Przepraszam, że cię wyciągnęłam z domu. Zaraz
pójdę po Henry’ego.
Wstałam
i już miałam zamiar iść po ochroniarza chłopaka, kiedy Jus chwycił moją rękę i
pociągnął do siebie.
-
Nie idź. – powiedział cicho. – Chce bananowo-czekoladowy koktajl.
-
Naprawdę? – spojrzałam na niego zaskoczona. – To mój ulubiony.
Po
raz pierwszy na twarzy chłopaka pojawił się blady uśmiech, ale nie minęły trzy
sekundy jak zniknął. Kiwnęłam twierdząco głową, po czym podeszłam do lady i
złożyłam zamówienie.
-
Dwa bananowo-czekoladowe koktajle. – powiedziałam.
Dziewczyna
nie przestając gapić się na Biebera zapisała zamówienie i rzuciła do innej
kobiety aby ta robiła nasze zamówienie. Wróciłam do stolika. Usiadłam niepewnie
na krześle. Justin patrzył ze smutkiem w oczach w przestrzeń.
-
No więc… pewnie się zastanawiasz się kim w ogóle jestem i czego od ciebie chcę.
Przecież widzisz mnie pierwszy raz na oczy, a ja już cię wyciągam do jakiejś
restauracji. – mówiłam szybko ze zdenerwowania, ale Justin nie odpowiedział. –
No dobra, nie interesuje cię to, więc przejdę do konkretów.
-
Chcesz autograf dla przyjaciółki? – mruknął patrząc na mnie ozięble.
-
C-Co ? – wykrztusiłam zaskoczona jego nagłą zmianą humoru.
-
Dlatego się tak wysiliłaś nie? Daj spokój, przejrzałem Cię. Wy wszystkie tak
robicie. Nie cofniecie się przed niczym, żeby zdobyć mój autograf, czy
upokarzające zdjęcie. – warknął i wstał gwałtownie.
Nie
zdążyłam go zatrzymać, ponieważ tak mnie zaskoczył że stałam jak wryta gapiąc
się jak wybiega z restauracji, wsiada do samochodu i odjeżdża razem z Henrym.
Brawo Evelyn. Dzięki Grace. Obie jesteście
do bani.
Kelnerka
właśnie niosła nasze zamówienie, a kiedy zobaczyła że jestem sama
znieruchomiała.
-
W porządku. Nie musisz płacić, tamto państwo złożyło takie samo zamówienie,
więc im dam. – powiedziała kobieta do mnie i mrugnęła znacząco.
-
Dziękuję. – szepnęłam zawstydzona i wyszłam.
Przede
mną jeszcze spora część miasta do pokonania, aby wrócić do domu. Wiedziałam, że
coś pójdzie nie tak. A mówią, żeby spełniać swoje marzenia ale jak? Jak, kiedy
ono mi ucieka? Po prostu wymyka mi się z rąk.
Poczekaj na nie. Ono samo do Ciebie
przyjdzie.
Do
domu wróciłam wieczorem. Dziadziu jak zwykle spał na kanapie z rozdziawioną
buzią, a w ręce trzymał gazetę. Podeszłam do niego i wyjęłam mu ją z ręki, po
czym odłożyłam na stół. Wzięłam z szafy koc i przykryłam nim dziadzia.
Cmoknęłam go lekko w czoło po czym udałam się do swojego pokoju.
Umyłam
się i w cieplutkiej piżamce usiadłam na parapecie okna własnego pokoju.
Spojrzałam na zdjęcie rodziców, stojące na biurku. Oboje uśmiechali się szeroko
do aparatu a mama na rękach trzymała mnie. To było jedyne moje zdjęcie z nimi.
Oboje zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałam niecały roczek. Czasami za
nimi tęskniłam i zastanawiałam się jakby to było, gdyby oni żyli. Ale to
przeszłość. Przecież w ogóle ich nie znałam, ale mimo to kochałam.
Od
dnia wypadku opiekował się mną dziadek, który jako jedyny został przy życiu.
Babcia zmarła przed moimi narodzinami, a reszta rodziny mieszka w Kanadzie
natomiast my mieszkamy obecnie w Anglii, w Londynie, moim rodzinnym mieście.
Chwilę
patrzyłam się na pełnię księżyca wciąż rozmyślając o moim dzisiejszym spotkaniu
ze słynnym Justinem Bieberem. Byłam głupia, mając nadzieję że się uda. Cóż…
widocznie będę musiała zająć się czymś innym.
Wróciłam
do łóżka i położyłam się na nim gapiąc tempo w sufit. Nie mogłam zasnąć.
Przewracałam się z lewej strony na drugą, liczyłam baranki, starałam się
przywołać jakiś miły obraz ale jedyne co czułam to pustka. Dopiero koło
pierwszej w nocy moje powieki stały się ciężkie i zaczęły powoli opadać.
Rano
obudził mnie dzwonek Two Door Cinema. Wyłączyłam go za pierwszym razem i
niechętnie podniosłam się, ziewając przy tym potężnie. Wstałam z łóżka i
zaczęłam się ubierać w jasno dżinsowe rurki oraz białą bluzkę w rozmiarze XL.
Może była za duża, ale za to jaka wygodna!
Zbiegłam
na dół do kuchni, gdzie czekała na mnie Grace wesoło gawędząca z moim
dziadziem. Uśmiechnęłam się na ten widok i weszłam do środka tym samym
zwracając ich uwagę na siebie.
-
No i jak ci poszło? – zapytała Grace z nieukrywanym entuzjazmem.
-
Evelyn gdzie ty się włóczysz nocami? Martwiłem się. –powiedział dziadziu.
-
Wiem. Przepraszam dziadziu to się nie powtórzy. – obiecałam ze skruchą w
głosie.
-
No iii ? – spytała ponownie moja przyjaciółka, wyraźnie nie mogąc się doczekać
odpowiedzi. Spochmurniałam.
-
Tak jak mówiłam, nie udało się. – mruknęłam niezadowolona i usiadłam przy
stole.
-
Robić ci śniadanie ? – spytał staruszek a ja tylko wymusiłam sztuczny uśmiech i
ruchem głowy powiedziałam „nie”.
-
Jak to się nie udało ?! – Grace niemal piszczała.
-
No po prostu… - mruknęłam. – Nie chcę o tym teraz mówić. Lepiej chodźmy do
szkoły.
-
Jasne. Do widzenia panu. – pożegnała się dziewczyna a ja zrobiłam to samo.
W
przedpokoju ubrałam buty i wyszłyśmy z domu. Przez pierwsze pięć minut żadna z
nas się nie odezwała. Ja nie miałam ochoty dążyć do tego tematu, ale widziałam
jak Grace niemal rozsadza od zadania mi chociażby jednego pytania związanego z
wczorajszą wizytą u Bieberów.
Zerknęłam na nią i zobaczyłam jak nerwowo
błądzi wzrokiem, byleby nie na mnie. Westchnęłam głośno i wzruszyłam ramionami.
-
Pytaj. – nie czekałam długo.
-
Co poszło nie tak? On nie chciał się spotkać? Miałaś jakieś kłopoty z jego
ochroniarzem, albo matką? A może od razu cię spławił? – powiedziała Grace na
jednym wydechu.
-
No więc. Udało mi się go wyciągnąć do naszej ulubionej restauracji…
-
Ale.. ? – dziewczyna patrzyła na mnie wyczekująco.
-
Ale kiedy już zamówiłam dwa koktajle on nagle wybuchł, że pewnie robię to tylko
dlatego żeby zdobyć jego autograf dla przyjaciółki. – westchnęłam.
-
Oh! Przepraszam Cię, nie wiedziałam że przeze mnie może się wściec… - zaczęła
paplać Grace, ale ja machnęłam ręką.
-
Nic takiego nie powiedziałam. Nic o żadnym autografie, nawet nie dał mi dojść
do słowa. Mój „plan” zna tylko jego ochroniarz z którym chwilę rozmawiałam. –
wyburczałam pod nosem. – Ale koniec z tym. Daję sobie spokój z Bieberem. Po
prostu zajmę się czymś innym…
-
Nie! Tego nie można tak zostawić! – uparła się moja przyjaciółka.- Ja wiem, że
kiedy tylko się o tym dowie ktoś sama nie wiem.. może jeden z jego przyjaciół
to na pewno przekonają Justina!
-
Grace proszę nie rozmawiajmy o tym… - jęknęłam. – Teraz muszę się przejmować
kartkówką z biologii.
-
Kartkówka z biologii? O nie! Kompletnie o niej zapomniałam. Ale ty umiesz? –
pokręciłam przecząco głową.
-
Coś tam wymyślę.
-
Dobra, to ja zrobię ściągi. – postanowiła Grace, taka którą znam.
Dotarłyśmy
do budynku. Był naprawdę duży i do tego czteropiętrowy z krytym basenem oraz
różnymi boiskami na zewnątrz oraz pod dachem. Typowa amerykańska szkoła,
skrzywiłam się.
-
To ja lecę, mam teraz hiszpański. – powiedziała Grace i ruszyła w tłum innych
uczniów. Westchnęłam i skierowałam się do mojej szafki.
Otworzyłam
ją a z niej wypadła ulotka informująca o jakiejś nowej kapeli w mieście.
Zgniotłam ulotkę i wrzuciłam do kosza, który stał tuż na rogu.
-
Hej, hej, hej mała! Tego się nie wyrzuca! – zawołał Jake O’Connor, szkolny
gwiazdor.
-
Ah, powinnam się czuć zaszczycona, że jego wielka wysokość się do mnie
odezwała. – prychnęłam pod nosem i odwróciłam się na pięcie, chcąc odejść, ale
chłopak przytrzymał mnie za łokieć. – Puszczaj idioto, to boli! – syknęłam.
-
Nie pogrywaj sobie ze mną. – warknął Jake spoglądając mi w oczy. Ciskał z nich
pioruny, które miały za zadanie zabić mnie na miejscu. Wyrwałam się z jego
uścisku i cofnęłam do tyłu.
-
Palant. – rzuciłam i szybko pobiegłam przed siebie, omal się nie wywracając.
Zadzwonił
dzwonek a ja zdyszana dobiegłam do sali matematycznej. Zmęczona opadłam na
ławkę przy oknie i nie zwracając uwagi na to, że nauczyciel już wszedł do klasy
oparłam się o łokcie na stoliku. Gapiłam się w „krajobraz” za oknem. Jakaś para
nastolatków właśnie zwiewała z lekcji, dalej grupka chłopaków dopalała jonity a
inna dziewczyna biegła na lekcje po drodze potykając się o własne nogi, co
wzbudzało śmiech wielu rówieśników stojący dookoła niej.
Westchnęłam.
-
Przeszkadzam ci Flatts? – usłyszałam tuż przy swoim uchu. Niepewnie podniosłam
wzrok zauważając nauczyciela pochylającego się nade mną. Skuliłam się w
miejscu. – Mam cię posłać do dyrektora, czy będziesz w końcu uważać?
-
Będę uważać. – wymamrotałam bardziej wciskając się w ławkę. Za mną rozległ się
szyderczy śmiech.
-
Manson uważaj, żebyś ty zaraz nie wylądował u dyrektora. – powiedział groźnie
mężczyzna. – A teraz wróćmy do lekcji. Na czym to ja… ah tak!
W
porze lanchu sama poszłam do małej restauracji naprzeciwko naszej szkoły, tym
razem bez Grace, ponieważ ona musiała pilnie porozmawiać z jakimś nauczycielem
od anglika. W drzwiach rozejrzałam się za wolnym miejscem. Zauważyłam je daleko
w kącie, przy oknie. Usiadłam tam, a torbę rzuciłam na podłogę.
-
Podać coś? – spytała kelnerka.
-
Em, sok marchwiowy i sałatkę z tuńczyka. – powiedziałam lekko się do niej
uśmiechając.
-
Zdrowa żywność. – powiedziała kobieta odwzajemniając uśmiech.
-
Dokładnie tak. –potwierdziłam. Kelnerka zapisała zamówienie i podeszła do
kolejnych klientów.
Ja
wyciągnęłam z torby mój brudnopis oraz długopis. Zamyśliłam się chwilę, a
później zaczęłam pisać natchniona.
-
Słyszałem, że pilnie chciałaś porozmawiać z Justinem. – powiedział ktoś
siedzący przede mną.
Byłam
tak zaskoczona, że niemal wrzasnęłam na całą restaurację. Podskoczyłam w
miejscu, a moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia.
Od autorki:
Dość długo tu nie dodawałam, ponieważ nie miałam pojęcia jaki szablon ustawić, aż w końcu zobaczyłam taki świetny na stronie szablonownica.blogspot.com i musiałam zmienić bohaterów, przepraszam was za to! A jeśli czytacie moje wypociny to dajcie jakiś znak, będzie mi naprawdę miło :)